Poniżej przybliżamy sylwetkę Marty, którą zapytaliśmy o cele, wartości, ulubione środowisko pracy, a także radości, frustracje i kierunki rozwoju w pracy i poza nią. Rozmawialiśmy też o naszej współpracy, co znalazła w Kameralnym i jak to się stało, że tyle z nami wytrzymała :))))
W Kameralnym jestem od 2015 roku. Kiedy do was dołączyłam, to już od dwóch lat uczyłam języka polskiego w szkole, a dodatkowo prowadziłam zajęcia grupowe w klubach fitness (Pilates, zdrowy kręgosłup, TBC, etc.).
Już wtedy rozumiałam, że niesamowicie ważną kwestią w miejscu pracy jest szacunek. Jeśli idzie się do niej ze ściśniętym gardłem, to nie da się tak długo wytrzymać. Pracodawca stawia wymagania, co jest naturalne, ale musi też angażować się, czyli poświęcać uwagę miejscu pracy i weryfikować, czy cele stawiane przed nami, są możliwe do spełnienia. Z takimi problemami miałam czasem do czynienia w klubach fitness.
Na szczęście nie dotyczy to Kameralnego. Nie mamy tu problemów komunikacyjnych. Obraz docelowego klienta mamy ten sam. Wiemy, dla kogo pracujemy. Wiemy z jakimi problemami mierzą się nasi podopieczni. Mam wrażenie, że podobnie na nich patrzymy, na to jakie mają wymagania. Mamy podobne wartości, podobny styl pracy i komunikacji, podobnie chcemy pomagać.
Kiedy obserwuję zajęcia prowadzone w dużych siłowniach czy sieciowych klubach – nie odbierając kompetencji innym trenerom – mam wrażenie, że na pierwszym planie stoi ciało. „Robienie formy” bez wsłuchania się, czy ta osoba w danym momencie jest w stanie podążać za tym trenerem. Trener ma koncepcję mocnego treningu, ale nie słyszy, czy klient jest na to gotowy – tam jest inny styl pracy.
Z drugiej strony tam też często trafiają klienci, którzy za czymś gonią. Jak w korporacji – są bardzo nastawieni na szybko osiągnięty cel. Do nas z kolei zgłaszają się ludzie, którzy czasem mówią, że uciekają przed czymś. Gonitwę chcą zostawić poza salą treningową. Czasem przychodzą do nas mamy, które chcą mieć chwilę tylko dla siebie i przez tę godzinę poćwiczyć bez rozpraszaczy. Są też osoby, które dużo siedzą, nie mają nawyku, żeby pójść na spacer – uciekają do nas przed bezruchem i szukają wyjścia z dotychczasowej sytuacji. Chcą stworzyć rutynę na resztę życia, ale pragną zrobić to w swoim tempie, bez pospieszania. Lubię takie momenty, kiedy widać, że komuś otwiera się głowa i dojrzewa do zmiany.
Przychodzą do nas bardzo różne osoby. Pracując z niektórymi, mogę sobie na bardzo dużo pozwolić. Ćwiczenia mogą być intensywne i bardzo różnorodne. Z innymi na mniej. Czasami już na początku pojawia się temat wizyty u fizjoterapeuty, ale żeby do tego doszło, bywa, że musi zacząć bardzo boleć. Zdarza się też, że klient zacznie wprowadzać zmiany w swoim życiu od treningów u nas, po czym staje się to impuls do dalszych kroków, których nie da się pominąć, żeby poczuć się lepiej. Niekiedy ruch jest natychmiastowym remedium, a czasami nie. Warto mieć otwartą głowę, by czasem podziałać wielopłaszczyznowo i nie ograniczać się tylko do treningów.
Chciałabym się w takim kierunku rozwijać, żeby móc lepiej pomagać klientom. Coraz więcej siedzimy, a czasami – kiedy przypomina nam się, że zbliża się sezon na jakąś aktywność, z wielomiesięcznego bezruchu przechodzimy do zbyt intensywnego. W konsekwencji potrzebujemy pracy z ciałem wykonanej od podstaw. Takiej, która nauczy nas ruchu, przyniesie ulgę, czasem rozluźni, zrelaksuje.
Zawsze cieszy mnie dobry feedback od klientów. Wiadomość, że się coś poprawiło. Czasem jest to sms od klientki, że po rolowaniu poczuła się lepiej albo że coś przestało boleć, że coś się w ciele zmieniło na lepsze i ona to właśnie zauważyła. To jest motywujące, że nawet nie doczekają do następnego spotkania, tylko mają potrzebę napisać tu i teraz. To „robi” dzień. Oczywiście są też sytuacje, że chcemy komuś pomóc, ale nie mamy takich narzędzi. Potrzebni są też inni specjaliści i ich metody.
Czasami mamy klientów otwartych już od pierwszego spotkania. Inni stawiają mały mur, ale wydaje mi się, że często udaje nam się go przebić i zbudować więź. Nie pamiętam klienta, którego bym nie lubiła albo miałabym ściśnięte gardło podczas pracy z nim.
Zawsze zależało mi, żeby praca sprawiała mi satysfakcję. Było to dla mnie ważne, żeby moje różnorodne zawodowe zajęcia w pewien sposób się uzupełniały, żeby jedna praca dawała mi wytchnienie od drugiej. To takie moje dążenie do harmonii – wiele osób tego potrzebuje, ale nie słucha swojego organizmu. Słyszę czasem od koleżanek nauczycielek: „tu mnie boli, tam mnie boli zazdroszczę ci, że się ruszasz”. A przecież ruch to nie tylko ćwiczenia. Czasem warto po prostu wyjść na spacer.
Podoba mi się to dzielenie się przestrzenią wpisujące się w aktualny trend zza oceanu „sharing economy”. Pewna klientka pokazywała mężowi zdjęcie waszego domu, dodając: „to moja kamienica na Żoliborzu”. Jest to więc miejsce, w którym człowiek się po prostu dobrze czuje. Wszystko tu ma swoje miejsce i sens, co możemy zawdzięczać Ani. Nawet wasza zamrażarka jest taka uporządkowana, co zauważyłam, szukając w niej zmrażacza, kiedy ukąsiła mnie pszczoła. Moja tak nie wygląda. ☺
Wiele kwestii składa się na to, że współpracujemy tyle lat, że się dogadujemy. Dla nikogo w Kameralnym nie był to problem, że pracowałam w zaawansowanej ciąży, że moja dyspozycyjność po urodzeniu Ali stała się bardziej ograniczona. Nikt nie stwierdził, że z dużym brzuchem nie wpasowuje się w standardy „fit”, nie było słowa o tym, że może już bym przestała prowadzić treningi. Było wręcz odwrotnie. Czułam wsparcie i to było super. Nie było słowa, że wracam za wcześnie, mimo że często dla pracodawcy nie jest do końca wygodnie mieć pracownika, któremu czasem – w najmniej odpowiednim momencie – wyskoczy choroba dziecka. W Kameralnym czułam akceptację tego, że nadchodzą w moim życiu zmiany i że to ja mogę zadecydować, ile w tym momencie jestem w stanie od siebie dać.
Nie mam teraz przestrzeni, żebym mogła wcisnąć coś pomiędzy życie rodzinne a zawodowe. Mam teraz ten etap życia, że mogę się pochwalić, że zrobiłam dziecku placki na wycieczkę i ich nie spaliłam.
„Moja wspaniała trenerka, która jest jednocześnie polonistką (czy ja mogłam lepiej trafić?) każe mi ćwiczyć tricepsy i jednocześnie opowiada o Prusie. Czy na przykład wiedzieliście, że miał obsesję na punkcie matematyki i próbował znaleźć wzór na idealnie dopasowany związek? Zapiski się nie zachowały, ale fakty pokazują, że chyba mu się nie udało, bo zdradzał swoją żonę Oktawię najpierw z inną Oktawią (konsekwentny, nie?), przyszłą panią Żeromską, a potem z młodziutką Aliną, z którą miał syna Pameczka. Wśród licznych fobii Prusa najdziwniejszy był chyba paniczny lęk przed podróżą. Jak już kiedyś mu się zdarzyło pojechać do Szwajcarii, to całą drogę leżał plackiem na podłodze wagonu, z zamkniętymi oczami.